Nowolipki

Niepozorne miejsce w Centrum Warszawy

Drugi cud na Nowolipkach 1970

29 października 1970 roku o godz. 19:30 do Komendy Stołecznej zadzwonił podpułkownik Wojska Polskiego i poinformował dyżurnego, że naprzeciwko jego kamienicy przy ul. Nowolipki 23, pod kościołem św. Augustyna na warszawskim Muranowie, zebrały się kobiety wpatrujące się w odbicia świateł ulicznych na wieży kościoła.

Służba Bezpieczeństwa, a konkretnie Wydziały III (zwalczanie opozycji) i IV (zwalczanie Kościoła), uruchomiły operację „Wieża”. Akcja okazała się skuteczna – nie doszło do powtórki wydarzeń z lat 50., choć ponownie pojawiły się nieoczekiwane trudności.

Jedenaście lat po objawieniach z 1959 roku sytuacja była lepiej opanowana. Tłum na Nowolipkach był mniejszy, a milicja miała do dyspozycji specjalny podręcznik zawierający instrukcje, jak postępować w przypadku rzekomych cudów. Dokument pt. Niektóre problemy pracy polityczno-operacyjnej związanej z występowaniem rzekomych cudów został wydany przez Departament Kadr i Szkolenia MSW w 1966 roku i był przeznaczony wyłącznie do użytku wewnętrznego.

O godz. 22:30 do proboszcza parafii św. Augustyna, ks. Mieczysława Jabłonki, zapukał ppłk Jerzy Kwil, naczelnik Wydziału IV Komendy Stołecznej. W tym samym czasie na komendę przywieziono inżyniera z firmy Mostostal, by określił, jaką farbą należy pomalować zwieńczenie wieży – kolor i typ farby mogły mieć znaczenie dla uspokojenia sytuacji.

31 października ekipa malarska była gotowa do działania, jednak kosz, w którym miał pracować malarz, miał wadliwe uchwyty. Dopiero 3 listopada o godz. 6 rano robotnicy dotarli na dach 70-metrowej wieży. Farba z 1959 roku całkowicie się już starła.

Malowanie zakończono po ponad 6,5 godziny pracy. Podobnie jak 11 lat wcześniej, świeża farba została zmyta przez deszcz – mimo że nałożono dwie warstwy. Władze natychmiast zarządziły ponowne malowanie, tym razem farbą okrętową z dodatkiem trocin, odporną na deszcz.

Podczas drugiego malowania warunki były ekstremalne – deszcz, silny wiatr i mokra powierzchnia wieży. Malarz pracujący 70 metrów nad ziemią nie był w stanie malować pędzlem, więc polecono mu nakładać farbę rękami. Milicja nie przerwała akcji.

Członkowie sztabu obserwowali działania przez lunetę z Komendy Stołecznej w pałacu Mostowskich i przez radio instruowali robotników, gdzie należy nałożyć grubszą warstwę i poprawić niedoróbki. Dowódca akcji kazał jeszcze pomalować kołnierz i wieżyczkę. Gdy na sam koniec zauważono plamę, zziębnięty malarz wyjaśnił, że to tylko załamanie blachy.

Po zejściu ekipy z wieży operacja „Wieża” została zakończona. Ludzie przestali się gromadzić pod kościołem, a matowe, zielonkawe zwieńczenie nie odbijało już świateł.

W raporcie końcowym zapisano, że milicja oddała klucz do wieży proboszczowi, ale drugi egzemplarz – dorobiony – pozostał w dyspozycji Wydziału IV.

Farba została usunięta dopiero w 1995 roku.